Forum Prywatne forum WFRP Strona Główna
FAQ Szukaj Użytkownicy Grupy Profil Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości
Forum Prywatne forum WFRP Strona Główna  Zaloguj  Rejestracja
Góra... zakończenie

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Prywatne forum WFRP Strona Główna -> Kurganie
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Anton
Mistrz Zakonny



Dołączył: 05 Paź 2006
Posty: 290
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Stary Świat

PostWysłany: Pią 11:04, 31 Paź 2008    Temat postu: Góra... zakończenie

Oto opis kilku, następujących po sobie sesji. Bywali na nich prawie wszyscy.
Drużyna po walce z Zielonoskórymi ruszyła dalej.
Mroczne Elfy przedzierały się przez las, torując drogę wozom plemienia, na zwiad zaś wyruszył Kron, Graya, Ya’k oraz Logar.
Idąc zwiadem przez las, zauważyli różnego rodzaju wskazówki, w którą stronę mają podążać. Strzałki na ziemi oraz drzewach itd.
Poszli za nimi. Gdy wyszli z lasy, natrafili na ziemię, lekko pagórkowatą, z ogromna ilością głazów narzutowych. Za jednym z nich siedziała postać ubrana w szaty mnicha. W szaty „Czarnych Dusz”
Rozmawiał z nim Kron, reszta zwiadu celowała ze swoich broni w głaz, za którym siedział nieznajomy, na wypadek gdyby z za niego wyszedł, z zamiarem zabicia Krona.
Kron z nim rozmawiał. Chciał się dowiedzieć, kim jest nieznajomy, i co tu robi. Ten mu nie specjalnie chciał powiedzieć. Kron wycelował w jego szyję miecz, nieznajomy spokojnie zapalił skręta. Chwilę rozmawiali, po czym Kron pchnął sztychem i… nie trafił. Tzn. trafił tam gdzie chciał, jednak nie było tam tego, czego chciał. Czyli szyi nieznajomego.
Nieznajomy powiedział, że nie warto z nim walczyć, ponieważ zna przeprawę przez rzekę, która płynie nieopodal, a którą wozy plemienia nie przebędą. Zdradził, że pięć mil na wschód od tego miejsca, znajduje się bród, który spokojnie można przekroczyć. Zwiad tam pojechał, aby sprawdzić tą informację.
W tym czasie jednemu z Elfów, który był w lesie, cos „śmignęło” za jakimiś krzaczkami i drzewkami.
Poszedł tam, aby to sprawdzić. Nic nie znalazł. Postanowił zmienić się w wilka. Gdy tak zrobił, wychwycił trop i ruszył. Drugi Elf, ruszył za swoim bratem bliźniakiem. Wilk doszedł do wojownika, który, jak się wydawał czekał na niego, i miał dwa fajne miecze oraz, czerwone włosy. Elf powrócił do swojej normalnej postaci. Zaczęła się krótka wymiana zdań, po czym drugi brat wystrzelił w niego z kuszy. Spudłował, po czym czerwono włosy nawiał.
Tym czasem zwiad dojechał do brodu, który rzeczywiście był w miarę przejezdny dla wozów. Po drugiej stronie rzeki stał mały zagajnik drzew. Z zagajnika tego wyjechały cztery „Czarne Dusze”.
Czarne Dusze, ubrane w habity, takie same jak miał nieznajomy przy głazie, na czterech koniach. Jedyne co ich różniło od poprzedniego „nieznajomego” , to, to, że nie miały dłoni, i były… jak by to powiedzieć… nie stu procentowo materialni. Przemierzyli konno bród, a woda nie rozpryskiwała się od ciosów kopyt. Czerne Dusze nie chciały jednak walczyć, choć drużyna zwiadowców przygotowała się na to. Czarne Dusze spytały o „jednego z nich”, czyli tego nie znajomego. Dostali odpowiedz. Błędną. Zwiadowcy wskazali drugi kierunek. Czarne Dusze tam pojechały.
Plemię dojechało do brodu. Hjortur postanowił, że to dobre miejsce na obóz, szczególnie, że zapada mrok.
Tak też zrobiono.
Do plemienia podeszło dwóch wojowników. Jeden czerwono włosy, przedstawiający się jako Glaca, drugi, Krasnolud Chaosu, przedstawiający się jako Hargin (nowa postać gracza, grającego uprzednio Hrafnem. Hrafn został zenpecowany. Nowi dwaj wojownicy, poprosili Hjortura o pozwolenie dołączenia do plemienia. Przysięgli mu wierność itd. Hjortur się zgodził.
Jak zwykle biesiada w plemieniu, Glaca łaził po obozie i próbował „zaprzyjaźnić” się z nowymi towarzyszami broni. Nikt jednak nie kwapił się do tego.
Mało tego. Wung Lee, raczej nie przypadł do gustu Glacy. Z wzajemnością zresztą. Obydwaj dobrzy wojownicy, obydwaj nieznajomi, obydwaj z dwoma magicznymi mieczami. Konkurencja.
Kron poszedł popływać, a tuż po jego zanurzeniu się do wody, ogień w ogniskach zaczął migotać.
Z płomieni „wykopało” się siedem koni, a na nich siedem „Czarnych Dusz”.
Glaca krzyczał coś do Zaara, że zapomniał mu o czymś ważnym powiedzieć. Chyba właśnie o tym, że jest ścigany.
Walka trwała krótko. Pomimo tego, że Thorbringerowie zostali zaskoczeni, padło tylko trzech. „Czarne Dusze” zostały zabite przez Glace, Wung Lee, Hjortura i innych.
Hjortur zapytał po skończonej walce, Glacy i Hargina, czy jest jeszcze coś, o czym nie powiedzieli, lub ktoś, kto ich ściga.
Padła odpowiedz przecząca.
Nie licząc Zielonoskórych, Zwierzoludzi, Skavenów, Smoka, kilku plemion Kurgan i możliwe, że Demona, to nikt nie ściga nowo przybyłych…
Gdzieś w między czasie Hargin rzucił wyzwanie, które przyjął Kron. Walczyli. Walka była dość… ekscytująca… i długa. Hjortur zabronił im walczyć, Ci jednak nie posłuchali. W takim wypadku, Zaar zadecydował, że walka skończy się dopiero, gdy jeden z nich zginie.
Toczyła się długo, więc Hjortur kazał im zdjąć zbroję. Najpierw wygrywał Kron (zabrał Harginowi PP.)
Potem Kron odniósł bardzo poważne obrażenia. Nikt co prawda na dobre nie zginą, ale Punkt Przeznaczenia został potraktowany jako śmierć.
Dam wam w tym miejscu dobrą rade. Nie zabijajcie się nawzajem.
Zresztą jak chcecie.
Nad ranem krzyk Vereny, opiekunki Gogola, Thorbringerskiego Giganta.
Ktoś go zabił. „Badania” i krótkie dochodzenie ujawniło brak środka nasennego, który był schowany u Hrafna, oraz brak oczy giganta. Prawdopodobnie ktoś mu je wydłubał ostrym narzędziem, docierając aż do mózgu.
No i po gigancie. Gogol odniósł śmierć koło brodu, przeprawy przez rzekę.
Później plemię ruszyło dalej. Po kilku dniach drogi, dotarli do wielkiej, jak okiem sięgnąć doliny, w której było tysiące, setki tysięcy kurhanków, różnej wielkości. Po środku, tego lasu grobów stała kapliczka.
Przed kapliczką czekał nekromanta, martwy już, żyjący tylko za pomocą swoich sztuczek. Poinformował, że przepuści plemię tylko wtedy, gdy dostanie czerwoną kulę, która znajduje się gdzieś na szczecie pobliskiej góry.
Walka nie wchodziła w grę. Nekromanta zagroził, że ożywi swoich „podopiecznych” i nawet jeśli Thorbringerowie będą wspaniale walczyli, to sama masa ożywieńców rozgromi liczące ledwie setkę plemię. Hjortur odsuną swoje ambicje na dalszy plan. Istnienie plemienia jest ważniejsze.
Wyznaczył „ochotników”, którzy mieli udać się z nim po tą kule. Byli nimi:
Brida
Glaca
Hargin
Wung Lee
Kron
Grum*
Alu
Thol

*Grum, co prawda pojawił się trochę później. Jest to, Ogrzy wojownik, odgrywany przez Sulnara.

Po godzinnej podróży do stóp gór, nadeszła pora na wspinaczkę. Chodzenie po górach okazało się nie takie łatwe.
Prowadził Wung Lee oraz Glaca. Konkurowali między sobą. Było trochę wspinania się, Alu-owi (jak to się odmienia?) Wyszło najgorzej. Spadł z dość wysoka, ale przeżył. Dzielny Krasnolud też spadł i też przeżył. W końcu został wciągnięty. A to dopiero ułamek, tego, co trzeba się wspiąć.
Kilkugodzinna podróż przez góry, bardziej lub mniej przyjazne, zaowocowała spotkaniem z dwoma Trollami Chaosu. Były tuż za skarpą.
Jeden z nich miał czarną skórę ze zrogowaciałą skórą, drugi miał jaskrawe barwy, niebieskie i żółte.
Drużyna przez chwilę zastanawiała się, co z nimi zrobić. To, że trzeba je zabić, nie ulegało wątpliwości, jednak to Trolle, a z nimi nigdy nic nie wiadomo.
W stronę przeciwników, poleciało kilka śnieżek (w górach jest śnieg).
Trolle trochę się tym zainteresowały, ale nie oszukujmy się, coś, co jest niejadalne, nie wzbudzi zaciekawienia i zainteresowania Trolli, nawet, jeśli jest to coś dziwnego.
Alu przymierzył ze swojej kuszy. Bełt trafił jaskrawego stwora prosto w łeb. Rzut na obrażenia. 10. Przerzut. 10. Końcowy wynik wyniósł 30-kilka obrażeń. Troll to jednak przeżył.
Grum rzucił się wielkim skokiem na drugiego wroga. Z wyprostowanymi nogami w przód, tak jak to robią zapaśnicy w wolnej amerykance. Ci jednak zazwyczaj trafiają. Może i nasz bohaterski Ogr często trafia. Jednak nie tym razem. Poleciał gdzieś obok.
Brida ze swoją wspaniałą i szybką włócznią zaatakowała jaskrawego, rannego już Trolla. Trafiła raz, a potem dobiła go drugim końcem włóczni. To był heroiczny wyczyn. Niedoświadczona wojowniczka, zapomniała jednak, że te stwory w swoich wnętrznościach mają kwas. Kwas, który właśnie wytrysną z rozprutego bebzona. Brida miała szczęście. Jakoś udało jej się zejść z drogi Trollowskim wymiocinom, które zamiast przez paszcze, opuściły stwora przez brzuch.
Czarnym Trollem zajął się Hjortur. Zabił go raz dwa, ku wielkiemu niezadowoleniu Ya’ka oraz Krasnoluda, którzy też chcieli mieć swój udział w walce.
Trolle poniosły śmierć.
Ze „skalnej polanki”, na której były stworki, wychodziła ścieżka w górę… góry, oraz dziura, jaskinia.
Ściemniało się powoli. Zaar zadecydował, aby sprawdzić jaskinię, i jeżeli się nada, to spędzą w niej noc.
Jaskinia była wielkości mniej więcej szkolnego boiska do gry w piłkę nożną (oczywiście nie prostokątna) ze stropu zwisały stalagmity, był też jeden stalag. Lub stalakt. Bez różnicy. W każdym razie to połączone z dołu i góry.
Drużyna „zwiedzała” jaskinię. Nagle, z sufitu dobiegł dźwięk podobny do tego, jaki rzucony kamień wydaje, gdy trafi w stalagmit, który ma się pod wpływem uderzenia zaraz urwać. Coś w rodzaju: „Grzdęk, krrrrk, wsiuuuuu”
Szczęście, lub bogowie, chcieli, aby to „wsiuuuu” wymierzone było w Hjortura.
Tak, tak, bogowie się zlitowali, bo ktoś inny mógł by tego nie uniknąć.
W jaskini były stare skóry, prawdopodobnie legowisko Trolli, jakieś niedojedzone kości itd.
Oraz, na pułapie ok. 8m. korytarz o wysokości około metra.
Weszły tam tylko dwa Mroczne Elfy. Najpierw Thol, pod postacią wilka, potem Alu, w swojej normalnej postaci. Trzeba jeszcze zaznaczyć, że Thol nie wiedział, że Alu wszedł.
Drugą rzeczą, jaką trzeba zaznaczyć, to potworny smród, który nasilał się z każdym krokiem.
Wilk dotarł do rozwidlenia dróg. Z jednej nacierał fetor, z drugiej uchodził, zamieniając się miejscem ze świeższym powietrzem.
Poszedł w stronę smrodu. Nie żeby ciągną swój do swego.
Napomknę tylko, że Alu, gdy doszedł do tego miejsca, swoją mocą obdarował korytarz ładniej pachnący lodową skorupą. Widać i on nie lubi świeżego powietrza.
Thol wyszedł z szybu wentylacyjnego. Po drodze do jego zmysłu słuchu dotarło stukanie, pukanie, jazgotanie, łomotanie i ogólnie łoskot.
Dotarł do skaveńskiej kuźni. Jeden ze, szczuroludzi, kowal najprawdopodobniej, walił kawałkiem czegoś, co wyglądało jak młotek, w kawałek czegoś, co czekało na swoją przemianę w miecz.
Obok stało wiaderko ze spaczeniem.
Thol, niewiele myśląc (i to dosłownie) zamienił się w kruka i w leciał do kuźni. Pod swoją skrzydlatą postacią dotarł do korytarz, który okazał się za ciasny i za kręty na to aby latać. Po 3-4 m. musiał znów powrócić do swojej brzydszej postaci. Na jego drodze stanęły jednak trzy Skaveny. Cóż robić? Znów przybrał skrzydlatą postać, i doleciał do kowadła. Tam zamienił się w Mrocznego Elfa, ukradł miecz i wiaderko z mutagennym kamieniem, przy okazji unikając ciosów (stracił PP), zamienił się w ptaka (zyskując kilka niegroźnych, acz nie przyjemnych przekleństw Tzaara) i wleciał do szybu, w którym czekał już Alu. Obydwoje pomknęli ku wyjściu, do drużyny.
Tymczasem w jaskini, Wung Lee wyzwał na pojedynek Glace. Glacy się to bardzo nie podobało. Nie chciał walczyć. Hjortur zgodził się jednak na to, aby obydwaj wojownicy zademonstrowali próbkę swoich możliwości.
Wung Lee, podrzucił w górę chusteczkę, pięknie haftowaną, z Nippońskiego jedwabiu, i gdy ta był w powietrzu, wyciągną swoją katanę i kilkoma, bardzo szybkimi, praktycznie niezauważalnymi ruchami zrobił z niej konfetti (z chusteczki, nie z katany)
Gdy już jedwabny śnieg opadł na dół, przyszła pora na Glacę.
Podniósł jeden kawalątek materiału, zwinął go w palcach w kulkę, nakazał, aby wszyscy ją dokładnie obserwowali, po czym podrzucił ją do góry.
Gdy wszyscy obserwowali lot kawalątka pięknie haftowanej, Nippońskiej chusteczki, Glaca wyciągną swój miecz i ściął głowę Wung Lee.
Hjortur podarował miecze Nippońskiego wojownika Ya’kowi. Ten podziękował i bardzo się ucieszył.

Przez jaskinię przeleciał kruk, którego nikt nie zauważył ( no tak, w jaskini czarno, kruk czarny… jesteśmy w czarnej dupie).

Kruk ten zostawił wiaderko spaczenia gdzieś na jakimś małym skalnym cypelku.

Elfy wróciły. Podarowały Hjorturowi miecz. Ten go nie chciał.
Thol poleciał na górę, i gdzieś na półce skalnej postanowił spędzić noc. Noce jednak są zimne, a już szczególnie w górach. Zamarzł (następny PP- ostatni już.)

Noc, Hjortur nie nakazał wystawienia wart, jednak Ogr wykazał się inteligencją i sam staną na czatach, jako pierwszy. Później obudziła Alu, a ten, gdy chwilę popilnował obudził Ya’ka.
Ya’k jednak do warty się nie nadawał.
Grum to zauważył, lub został zbudzony przez młokosa. Rozpoczęła się między nimi walka. Walka bez użycia broni. Pobudzili prawie wszystkich (za wyjątkiem Glacy wtulonego w Bridę i Hjortura)
W trakcie całego zamieszania, dwa miecze, należące niegdyś do Wung Lee, a teraz do Ya’ka, znikły.
Ogr walczył dzielnie i wygrał, uderzając swoją głową w głowę młodzieńca. Jak widać używa łepetyny, nie ma co.
Miecze jednak zaginęły.
Teraz Hjortur już musiał się obudzić i zainterweniować. Jak by nie było, jeżeli ktoś okrada członka jego plemienia, to tak jak by okradał Zaara.
A na to zgodzić się nie można.
Thol wrócił do drużyny.
Oświadczył, że jeśli miecze zaraz się nie znajdą, to zacznie zabijać. Najpierw pójdą Elfy.
Miecze się nie znalazły.
Hjortur chciał ściać Alu, ten jednak miał szczęście, i odniósł tylko poważne obrażenia. Miał jednak siłę, aby uciec.
Następnie mężny wojownik dobrał się do Thola. Thol nie uciekał. Próbował walczyć. Rzucił czar, jednak Hjortur oparł mu się. Miał szczęście. Gdyby czar nim zawładną, prawdopodobnie już by nie żył. Bogowie mu jednak sprzyjali.
Uderzeniem swojego śmiercionośnego topora odrąbał kawałek głowy Mrocznemu Elfowi, który padł martwy na ziemię. Jego brat, Alu zakończył uciekanie i zaatakował Hjortura. Hjortur jednak znów miał szczęście, ponieważ czar, który rzucił Alu, okazał się za słaby.
Zaar odrąbał nogę Elfowi.
Ostatnim wysiłkiem Alu rzucił w wojownika mocą, która go przepchnęła.

Hjortur, zebrał drużynę i ruszyli dalej w górę, w promieniach wschodzącego słońca.


Alu wykrwawił się obok zwłok swojego brata.

Jaskinia… grób dwóch braci… Dwóch Mrocznych Elfów.


Drużyna wyruszyła dalej.
Szli długi czas. Glaca prowadził. Za nim szedł Hjortur, po nim Hargin następnie Ya’k. Kolumnę zamykał Kron.
Glaca wszedł na jakaś skałę, po czym wrócił. Zameldował, że odnalazł skalną „polankę”, podobną do tej, na jakiej były dwa Trolle Chaosu. I również jest przejście dalej oraz jaskinia. Z jaskini wydobywają się krzyki, jęki, stękanie, wycie i kucie.
Hjortur postanowił, że chwilę można tu odpocząć, z piętnaście minut, po czym drużyna ruszy dalej.
Kronowi coś odbiło, albo właściwie nic mu nie odbiło, tylko zachował się jak prawdziwy Kurganin. Staną przed jaskinią i wydobył z siebie straszliwy okrzyk. Coś w rodzaju: „WRRRRRRRRRrrrrrrraaaaaaaaahhhhhhhhhhgggggggG”
Nagle w jaskini zapanowała cisza. Widocznie, to co tam było, przestało już robić to co robiło. No, może było jeszcze jęczenie, ale w każdym razie nie słyszalne.
Z jaskini wynurzyły się trze szczuroogry. Dwa z nich, o potężnych cielskach i długaśnych ogonach uzbrojone były w wielkie maczugi, szereg ostrych zębów oraz żelazne kule dyndające na wcześniej już wspomnianych ogonach. Trzeci przywiązane miał, do każdej z czterech rąk noże.
Kron, Hargin oraz Hjortur od razu się na nich rzucili. Walka nie trwała długo. Przynajmniej u Hjortura. Zabił swojego przeciwnika (jemu trafił się ten czteroraki), potem zabił Szczuroogra, z którym ledwie radził sobie Krasnolud chaosu. Gdy dwa już padły, wszyscy obserwowali, jak Kron sobie radzi. A radził sobie i po chwili i on utłukł swojego wroga.
Glaca palił skręta a Ya’k odsuną się na bok i obserwował całą walkę. O ile Glace można zrozumieć, o tyle Ya’k zachował się naprawdę bardzo po Kurgańsku.
Krasnolud, wbiegł do jaskini. I od razu otrzymał potężny cios w głowę, tak mocny, że aż się wycofał.
Następnie do jaskini wkroczył Kron, za nim Hjortur i Glaca. Kron również otrzymał cios, ale już nie tak potężny. Ogoniasty wojownik zabił Szponowłada, który władał młotem. Jego ucieszona mina, nagle straciła swoją wesołość, gdy zobaczył jeszcze pięciu szczurzych wojowników. Ale smutek trwał tylko chwilę, do póki nie zaczął walczyć.
Skaveńskich wojowników, okazało się jednak więcej. Nimi zajął się Glaca lub Hjortur.
Kronowi szło wspaniale. Zabił trzech przeciwników a kilku uciekło, pomimo błagalnych nawoływań, aby powrócili.
Po walce Kron zaczął zbierać przedmioty pozostawione przez szczuroludzi, gdy natkną się na ciało Hjortura. Zaar miał ułamaną skaveńską włócznię w oku. Przebiła gałkę i dotarła aż do mózgu.
Zaczęła się kłótnia, kto ma być teraz dowódcą i co robić dalej.
Po kilku nieprzyjemnych słowach i próbach rękoczynów nowym dowódcą, Zaarem został Kron, którego kandydaturę zgłosił Glaca.
Póki, co tak zostało.
Ya’k poszedł zwiedzać jaskinię. Dotarł do korytarza odgrodzonego kratą i zamkniętego na kłódkę.
Kurganin zabrał klucze szponowładowi i otworzył przejście. W środku znajdowały się cele. W jednej z nich znajdował się Kurganin. W innej zresztą też.
Jeden z nich to Astrad, w starszym już wieku. Powiedział, że Skaveny zabrały mu magiczną moc. Wyróżniają go pomarańczowe oczy i czarne, długie włosy z pasemkami siwizny. Pochodzi z plemienia Bitolów, które zostało wybite przez nekromantę na cmentarzu.
Drugi z Kurgańskich wojowników to Lokar. Ma niecałe trzydzieści lat, postawną, dużą wręcz sylwetkę, piwne oczy, połamany nos oraz braki w uzębieniu. Twierdzi, że pochodzi z plemienia Sulów, ale nie wie, co się z nimi stało, lub nie chce powiedzieć co się z nimi stało.
Prawdopodobnie je wybił, i robi tak ze wszystkimi plemionami, do jakich dołącza. To jego Hobby Wink
Za uratowanie życia i wypuszczenie ich ze Skaveńskiej niewoli, przysięgli wierność nowemu Zaarowi, Kronowi, Thorbringerom itd.
Nowy Zaar przyjął przysięgę.
Lokar przywdział zbroję Hjortura, Astrad zaś uzbroił się w Skaveński miecz.
Drużyna okrojona o jednego potężnego wojownika, ale za to wzbogacona o dwie nowe dusze, wyruszyła dalej, na górę. Mimo, że Hjortur nie żyję, misję trzeba wykonać. Co nie specjalnie spodobało się „nowym”, ale cóż robić. Rozkaz to rozkaz.
Po kilkudziesięciu godzinach bardzo trudnego marszu przez góry, z nielicznymi przerwami na odpoczynek, Kurgańscy śmiałkowie dotarli do bardzo stromej ściany. Liczyła około 80m. wysokości i nie było jak jej obejść. A powrót do łatwiejszej drogi zająłby kilka godzin.
Ya’k postanowił, że pokaże drogę. Zaczął się wspinać.
Wszyscy mu się przyglądali, szukając przy okazji tajemnego przejścia. Lub jakiegoś magicznego. Jedyne, co znaleźli to bardzo, ale to bardzo nie magiczne kilkaset ton litej skały.
Ale za to ta skała była tak nie magiczna, że ho ho.
Ya’k spadł. Z wysoka. Bardzo wysoka. Co prawda wysokość nie była tak samo wysoka, jak ściana była nie magiczna, ale upadek z ponad 30m na kamienie to i tak poważny upadek. Prawie tak poważny jak ta skała jest nie magiczna.
Ya’k jednak to przeżył. Nie ma to jak Kurgańska odporność. Połamał sobie wszystkie kości, możliwe, że pękła mu czaszka, bardzo możliwe (tak samo jak skała jest nie magiczna), że kręgosłup również ma pogruchotany. Jedyne, co może robić to ruszać głową, gadać i szczać oraz srać pod siebie.
Właściwie już po Ya’ku, ale nadal żyje.
Plan jednak został podchwycony. Kurganie i jeden Krasnolud Chaosu powiązali ze sobą wszystkie liny, i na sam szczyt wysłali czerwonowłosego.
Dla Glacy taka wspinaczka to jak popołudniowy spacerek. Żeby nikt mi nie zarzucał, że jest „przekoksany” to dopowiem, że dla Glacy taka wspinaczka to popołudniowy spacerek, na którym wdepnęło się w psią kupę.
Z kupą czy bez kupy, Glaca dostał się na szczyt. Zrzucił linę i reszta drużyny zaczęła się wspinać, czasem byli wciągani.
Jako ostatni wchodził Kron, w końcu jest Zaarem i musi pilnować plemienia. Tuż przed nim na górę wciągany był Astrad.
Na szczycie ściany znajdowała się kamienna polana, zdolna pomieścić kilka dużych smoków.
Taki jak ten, który pojawił się za wciągającymi na linę.
Miał dwie, bardzo brzydkie i groźne głowy, kilkudziesięciu metrowe cielsko i parę błoniastych skrzydeł.
Zatrzepotał skrzydłami, przeskoczył nad wystrachanymi „wciągaczami” i lotem nurkującym zaczął spadać w dół, wprost na Krona, mijając przy okazji Astrada, który popuścił w galoty.
Nie ma się, co dziwić…
Smok, tuż przed ziemią wyprostował skrzydła i przeleciał nad nowym Zaarem, przewracając go podmuchem wiatru.
Poleciał sobie gdzieś.
Gdy wszyscy dotarli już na sam szczyt, zobaczyli dużą jaskinię. Tak dużą, że pasowała rozmiarami do smoka. Mniej więcej takiego, jaki ich miną. Wszyscy ruszyli dalej, że nie powiem o Ya’ku, który nie ruszył, leżał za to przy krawędzi, jako najsłabsze ogniwo.
W środku dało się wykryć leże smoka oraz przejście do innej jaskini. W innej jaskini znajdowały się fanty. Dużo złota, dużo mieczy, sporo spaczenia, czerwona kula, zbroje, topory, książka itd.
Astrad zainteresował się książka i stwierdził, że to jakiś pamiętnik z zapisaną tylko pierwszą stroną.
Drużyna zaczęła grabić jaskinię, gdy do leżącego na polanie Ya’ka przyleciał smok.
Chwilę pogadali, Ya’k powiedział, że smokowi może zagrażać tylko czerwono włosy. Smok okazał się jednak daltonistą. Zostawił wojownika i wszedł do jaskini.
Smokowi nie bardzo się spodobało, że ktoś próbuje go okraść.
Ział w Krona i resztę drużyny (przede wszystkim w Krona). Dało się jednak z nim pogadać.
Szczególnie nowy Zaar zabłysną błyskotliwością, i spytał smoka, dlaczego chce ich zabić…
No cóż… ciekawe jak zachował by się Kron, gdyby ktoś zrobił mu wjazd na chatę i okradał…
Smok chciał ich nawet puścić żywych, jednak pod warunkiem, że wszystko zostawią. Ci się nie zgodzili a walka, którą podejmowali, nie przynosiła rezultatów.
Smokowi walka w jaskini też za bardzo się nie podobała i wycofał się na polanę.
Poszli za nim.
I walczyli, choć na początku bardzo niepewnie.
Astrad chciał gadzinę zajść z boku i uspać go swoim czarem. Smok jednak zorientował się, że ktoś go zachodzi, i jednym, sprawnym ruchem szpona rozerwał prawie Astrada na strzępy. Bogowie mieli go jednak w opiece i przeżył.
Działo się działo. Przede wszystkim smok ział w drużynę, ta nie wiele mogła zrobić. Astrad znów próbował. Tym razem udało mu się dojść do smoka i nawet go dotknąć.
Czar uśpienie działa w ten sposób, że dotknięty czarem przeciwnik, musi wykonać test SW.
A smok SW ma 86. Mistrz Gry rzucił kość, pewny, że to nic nie da. Wynik… 95. Smok padł ciężki snem, a wtedy Hargin i reszta rozwalili mu głowy.
Smok zginą… dzięki brawurowej akcji Astrada.
Zaczęło się ściemniać. Na drugi dzień drużyna miała opuścić szczyt. Glaca ze skrzydeł smoka robił lotnię, reszta ekipy dzieliła łupy ze smoka i… samego smoka.
Nad ranem wszyscy wsiedli do gondoli zrobionej ze skór, łusek, starych gałęzi itd.
Lotnie poleciała, a raczej zaczęła spadać.
Po kilkunastu sekundach bardzo szybkiego lotu, uderzyła w coś, i drużyna, nie licząc Ya’ka, który sparaliżowany został do niej przywiązany, wysypała się z gondoli.
Cała konstrukcja jednak się nie roztrzaskała i po Kiku drobnych naprawach, można było ruszyć dalej.
Kron, jako Zaar, zadecydował, że tym razem poleci tylko Glaca z Ya’kiem i łupami, a reszta zejdzie na piechotę.
Polecieli.
Zeszli.
Dolecieli.
Nie zeszli. Przynajmniej jeszcze.
Lotnia znów w coś uderzyła. Tym razem była to ziemia pod górami. Glaca stracił przytomność. Ya’k, przytomności nie stracił, ale ruszyć się nie mógł.
Pozostała część drużyny (Ta, która przyszła na sesje, czyli Kron, Lokar i Astrad) została zaatakowana przez Harpie.
Gorgony zaatakowały lotem pikującym, Lokar zakrył Astrada swoją tarcza, a Kron przyjął wyzwanie.
Zabił jedną poczwarę, niewiele się przy tym uszkadzając.
Harpie, wiedząc, że w walce nie mają szans z Kurgańskimi wojownikami, poleciały po głazy i zaczęły upuszczać je na drużynę.
Ferajna musiała szybko uciekać, co skończyło się lekkimi obrażeniami (bieg przez góry), aż dotarli w końcu do skalnego zadaszenia, pod którym mogli się skryć i odpocząć. Daszek nie był jednak duży, ale wystarczający, aby maszkarony mogły na nim stanąć.
Kron szybko wyjrzał i zobaczył mordę latającej kobiety. Zarzucił kulę swojego korbacza z taką siłą, że ta, trafiając w kolano przeciwniczki, zmiażdżyła je, Harpia spadła i wykrwawiła się. Zaczęli biec dalej, a monstra ich ścigały. W końcu, po kilku wspinaczkach w dół, dotarli do podnóża gór.

Glaca się ockną. Chciał pomóc Ya’kowi, ten jednak odmówił wsparcia. Glaca rozebrał go do naga i przekręcił na brzuch. Wszak Kurganin kazał Glacy pocałować się w dupę.

Reszta drużyny dotarła do rozbitej już lotni, widząc czerwonowłosego siedzącego na głazie i palącego skręta oraz Ya’ka w gondoli z dolnym otworkiem na górze.
Ubrali go.
Kron znalazł ogon swojego konia. Tylko ogon.
Z gondoli zrobili coś w rodzaju sań, i zaczęli je ciągnąć. A dokładniej Glaca i Lokar, ponieważ Kron, jako Zaar miał to w tyle, a Astrad nie chciał ciągnąć, jeśli Kron nie da mu przykładu.
Ciężko się więc ciągnęło.
Nagle gondola zmieniła kierunek sunięcia. Glaca tylko powtarzał „Zarze, to nie dobrze, że tam idziemy, o nie nie nie nie nie nie….”
Tam, gdzie był cmentarz, dalej był cmentarz. Cmentarz z promocją. Dodali Hydrę, i wojowników na czarnych koniach z podłużnymi hełmami. Z wieloma wojownikami. Bo to fajna promocja była…
Astrad poszedł w tamtym kierunku, jako pierwszy. Glaca nastawił kręgi Ya’kowi, który ubrał się w zbroję i też tam poszedł. Kron poszedł za nimi. Lokar, zapobiegawczo został z Glacą, któremu wcale się tam nie paliło.
Ponad siedemdziesięciu wojowników stanęło naprzeciw Astrada. Pogadali sobie, o niczym ważnym w sumie. Potem doszedł Ya’k. Też pogadali. Też o niczym ważnym. I doszedł Kron. Jak poprzednio.
Jedyne, czego można się było dowiedzieć, to to, że te Mroczne Elfy poszukują dwóch swoich pobratymców, Alu-Thola, zabiły nekromantę i jego trupy oraz wybili plemię Kurgan.
Ya’k odszedł.
Elfy zaatakowały. Dowódca walczył z Kronem. Walka była dramatyczna. Dramatem też się skończyła. Kron stracił nogę przy pachwinie, i umarł po kilku sekundach.
Następnym celem dowódcy Mrocznych Elfów, Salsena, stał się Astrad. Poradził sobie ze smokiem, więc stwierdził, że i z nim sobie poradzi. Udało mu się uspać „Zimnego”, gadziego wierzchowca Salsena. Ten z niego spadł, ale jak to Elf, szybko się podniósł. Zabił Astrada jednym, szybkim, sprawnym ciosem.
Reszta wojowników galopowała. Po drodze zabili Ya’ka.
Glaca uciekł w góry razem z Lokarem. Nie wiedzieli gdzie spinać. Glaca postanowił, dwóm Harpiom zabitym przez Krona uciąć skrzydła i zrobić z nich małe, jednoosobowe lotnie.
Udało im się na nich polecieć…
I Lokar, jako jedyny, który przeżył kampanie, na zawsze zostanie wysławiany, mimo, że grał raptem dwie sesje.
Na tym kampania się skończyła.

Teraz kilka tajemnic, zagadek i nierozwiązanych wątków, które zaistniały przez ten cały czas:

-Sindri wiedział, że dusza Audr jest w Brynji. Sam pomógł jej się do niej dostać, w zamian za obietnice współpracy i pomocy.

-Kron wiedział, że Alu-Thol kradnie miecze Wung Lee, które posiadał Ya’k, a mimo to, nie zareagował, gdy Hjortur kazał je oddać i przyznać się kto ja zabrał. Ya’k straszył, szantażował później Krona, że powie plemieniu o jego zdradzie przeciw ówczesnemu Zarowi. A nie powiedział dlatego, że Alu-Thol, zaproponował mu spaczeń do jego ogona.

-Armia Mrocznych Elfów pod dowództwem Salsena, wcale nie szukała swoich krajanów z troski o nich. Chcieli ich zabić, ponieważ wykradli im coś ważnego i uciekli. Wykradli magiczną moc, zabijając przy tym bardzo ważną wiedźmę.

-Glaca dołączył do drużyny z czyjegoś rozkazu. Tak samo Hargin, który naprawdę nazywa się Ginhar i jest zwykłym krasnoludem. Pewni ludzie z Imperium, bardzo postarali się, aby wyglądał i zachowywał się jak Krasnolud Chaosu. Mieli za zadanie namieszać w szykach i planach przeciwnika, czyli w planach Kurgan, sabotować ich oraz w miarę możliwości zabić najważniejsze persony.
Mało tego. Do pomocy otrzymali również Bridę. Prawdziwą, którą Kurganie znali od urodzenia zamordowali i podstawili swoją.


Teraz kilka słów o samej kampanii.
To pierwsza kampania po stronię chaosu, więc było dużo braków, niedociągnięć i w ogóle. Tak z mojej jak i waszej strony. Nie wczuwaliście się w Kurgan, tylko w ludzi, którzy udają Kurgan. A i ja byłem za miękki.
Na pewno jeszcze kiedyś zagramy tymi „złymi”, ale na to trzeba jeszcze troszkę czasu. I na pewno będzie to w innej formie.
Co do samych graczy.
Najmniej podobała mi się gra Krona. Wiem, że to Twoja pierwsza kampania i nie masz doświadczenia a do tego zacząłeś kimś, z kim i stare wygi miały problemy, ale grałeś najsłabiej. Miałeś dobre, czasem nawet bardzo dobre pomysły, ale nad słownictwem musisz popracować. I nie chodzi mi o same przeklinanie, które raziło, ale również sposób normalnego wysławiania się.
Reszta była w miarę, jak na taką kampanię. Raz lepiej, raz gorzej. Było dużo śmiechu, który zawdzięczany był przede wszystkim postaciom Sulnara.
Najbardziej Kurgańska kampania była za życia Chalfdana, Sindri, Gonga i RogRaga.
Potem postacie poginęły i wszystko wzięło w łeb.
Nie było niestety jakiś fajnych opcji o postaciach itd. Wiem, że często je zmienialiście i nie można było się do nich przywiązać. Tak bywa, oby następna kampania była ciekawsza.
Ta mnie trochę nudziła, więc was pewnie bardziej się uprzykrzała.
Nic ciekawego w sumie nie było, ja też słabo odgrywałem i nic ciekawego nie wymyślałem, ale uwierzcie mi, ciężko jest coś na taką kampanię poprowadzić. To cud, że w ogóle ta machina ruszyła.
I tak tą kampanię uważam za spory sukces. Nie było najgorzej.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Prywatne forum WFRP Strona Główna -> Kurganie Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
BBTech Template by © 2003-04 MDesign
Regulamin