Forum Prywatne forum WFRP Strona Główna
FAQ Szukaj Użytkownicy Grupy Profil Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości
Forum Prywatne forum WFRP Strona Główna  Zaloguj  Rejestracja
"Ryby" "Mięso"

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Prywatne forum WFRP Strona Główna -> Droga Sigmara
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Sul
Żebrak



Dołączył: 13 Gru 2006
Posty: 7
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 20:39, 10 Sty 2007    Temat postu: "Ryby" "Mięso"

Naciągnąłem kaptur do granic możliwości, ograniczając sobie tym samym, i tak już marną widoczność. Chropowaty materiał natarczywie drapał mnie w wygoloną na samym czubku głowę. Jak ja nienawidzę tej fryzury... Właściwie, nie mam na co narzekać, bywały cięższe chwile, kiedy pod ręką nie było nawet kawałka szmaty, żeby ochronić głowę przed zimnem i śniegiem. Ale te włosy, skąd nasi przełożeni biorą tak wspaniałe pomysły? Potrząsnąłem stanowczo głową. Kilka dni poza murami klasztoru i znów narasta we mnie młodzieńczy bunt przeciwko tym wszystkim niepotrzebnym zasadom. Cóż jednak na to poradzić? Kiedy człowiek potrzebuje spokoju, ciszy, miejsca do medytacji, nie cieknącego dachu nad głową i jedzenia (powinienem raczej powiedzieć, racji żywnościowych wyliczonych idealnie, tak aby biedny zakonnik nie umarł z głodu), trzeba pogodzić się z panującymi zasadami. Naciągnąłem mocniej kaptur, jednak sprytny wiatr znalazł drogę by przez malutką szczelinę sypnąć mi w oczy mokrym śniegiem.
Jednak teraz, tutaj, wolny i w podróży mogłem pozwolić sobie wreszcie na małe ustępstwa, włosy powoli odrastały, na brodzie i policzkach pojawiła się kilkudniowa szczecina.
----
Niechętnie uniosłem głowę w reakcji na rozgorzałą przed chwilą dyskusję. Wsłuchiwałem się niechętnie w krzyki Jarkana, próbując zebrać myśli bezwładnie i powolnie krążące w mojej głowie.
Zobaczył w oddali ognisko, nie teraz już kilka ognisk, chce do nich iść, na Młot Sigmara, czegóż on tam chce znaleźć? Nie warto pytać, poczekam jeszcze chwilę, na pewno niebawem zdradzi swój wspaniały plan, a może zabawię się przez ten czas w zgadywanki? Nie. Przysłuchuję się uważnie wyrzucanym przez jego usta słowom, naprawdę mam dobre chęci.. Wzdycham sobie smutno. Jakiż to wspaniały plan, gody najznakomitszego umysłu, „pójdziemy, a potem się zobaczy”. Cóż, miałem nadzieję że chociaż raz mnie zaskoczy. Poruszyłem niepewnie zmarzniętymi kończynami, kilkukrotnie otworzyłem i zamknąłem usta. Teraz jak zwykle będę musiał wysłuchać, że ja tylko wskazuję drogę, a to jak tam dotrzemy to jego sprawa. Jakie słodkie i naiwne z jego strony. Potrząsnąłem mocniej głową, przez to zimno stawałem się cyniczny...
----
Jarkan jak zwykle mnie nie rozczarował, jak miło, że są na tym świecie jeszcze inne pewne rzeczy prócz mocy Pana. Moje myśli zawirowały wokół jednego istnienia, instynktownie złapałem w dłoń wiszący na szyi Znak Młota, który pomimo przeszywającego chłodu, pozostawał przyjemnie ciepły, jak kojący oddech.
Przez krótką chwilę mój umysł wyrwał się z odrętwienia, wypełniony zbawczymi słowami modlitwy.
Przez krótką chwilę patrzyłem na otaczający mnie świat, i widziałem go takim jakim chciał go uczynić Pan, przepełnionym jego łaską i obecnością, oczyszczonym z podłości, chciwości i wynaturzeń.
Przez krótką chwilę rozumiałem słowa, które do mnie kierował, nie, rozumiałem to złe określenie, czułem je każdą cząstką swego jestestwa, wskazywały drogę...
----
Ponad pół nocy zajęło nam dotarcie nad trzęsawiska, pół nocy potykania się, przewracania, marźnięcia i wycieńczenia. Widziałem niechęć na twarzach towarzyszy, niezrozumienie, dlaczego na bogów wędrujemy w nocy, zmęczeni i śpiący, zdawali się pytać? Czasami przypominają mi samego siebie, gdy byłem jeszcze młody, kiedy to nie potrafiłem patrzeć i dostrzegać woli Pana we wszystkim co nas otacza.
----
Rozbiliśmy obóz, udało się nawet rozpalić małe ognisko. Zmęczony rozdzierającym moje ciało chłodem, szukałem ciepła i ukojenia w słowach modlitwy i bliskości Sigmara, pytany odpowiadałem mechanicznie, ciałem siedząc z nimi, duchem będąc w innym miejscu i czasie.

Nad ranem pojawił się głód, którego nawet ja mieszkaniec świątynnych kwater, nie mogłem już dłużej lekceważyć.
Każdy dzień i każda nowa sytuacja, jest dla nas próbą w oczach Pana.
Co prawda znalezienie jedzenia na powierzchni skutej lodem, zasypanej śniegiem i bezdrzewnej jest dość problematyczne, zawsze można jednak szukać pod nią...
----
Kawałek suszonego mięsa nadziany na haczyk z powykręcanego gwoździa przyczepionego do kawałka nici służącej do zszywania ran, nie jest może wymarzoną wędką, a przerębel wykuty w lodzie na bagnach wymarzonym stanowiskiem do połowu ryb, lecz kiedy głód zagląda w oczy, wszystko co pozwala odwrócić od niego wzrok jest nieocenione.

Po trzech godzinach siedzenia pochylonym na mrozie i kurczowo trzymając linkę mój punkt widzenia powoli się zmieniał, nie miałem jednak zamiaru dać za wygraną.

Zamknąłem zmęczone oczy, z wielkim trudem począłem odrywać się od otaczających mnie odgłosów, zimna, twardego lodu, na którym siedziałem, zlodowaciałego ciała. Wszystko powoli cichło, zdawało się oddalać. Kiedy znalazłem się w zupełnej pustce, bez dźwięków, obrazów powoli zacząłem odczuwać delikatne smagnięcia wiatrów magii. Białe cienkie nici chłostały się nawzajem, splatając przy tym w zawiłe wzory.
Tak ja myślałem im dalej od cywilizowanego Imperium, tym emanacja Pana słabła. Siła każdego z bóstw tkwiła w gorliwej modlitwie ich wyznawców, tutaj zaś ludność odwróciła się od łaskawego oblicza Sigmara.
Skierowałem swój nowy wzrok w kierunku moich towarzyszy, dostrzegłem tylko dwie ledwo widoczne iskierki. Czy to miał być ogień wiary płynący w sercach wysłanników Wielkiego Teogonisty, świętej wyprawy po pradawny relikt wiary?! Nie chciało mi się wierzyć własnym oczom. Nie mogłem jednak zamykać swego umysłu przed tym co widziałem, spojrzenia Pana nie dało się oszukać ani zwieść.
Wygnałem z mego serca smutek i zwątpienie, które w nim zagościły, wiedziałem bowiem że ścieżki, którymi popycha nas do przodu Sigmar, dla nas śmiertelnych są niezrozumiałe. Przez chwilę nawet wydawało mi się, że zrozumiałem cząstkę boskiego planu, bo jaką byłoby to dla mnie próbą, gdybym podróżował razem ze świetnie wyszkolonym oddziałem fanatycznych rycerzy gotowych na wszystko i wspieranych potężną modlitwą kapłana bojowego? A może Pan dostrzegł w tej zbieraninie przypadkowych osób coś co mi wciąż uciekało? Może ta droga miała ich czegoś nauczyć a ja miałem im pomóc otworzyć oczy?
Przerwałem medytację i spojrzałem prosto w zachmurzone niebo, nieustannie szarpane i kształtowane silnie wiejącym wiatrem. Jeden z obłoków przez bardzo krótką chwilę do złudzenia przypominał młot skierowany głowicą na zachód. Gdzieś w głębi siebie poczułem wzbierające ciepło.
Jeśli taka jest twoja wola Panie, kim jestem by ją kwestionować? Oby tylko potrafili patrzeć...

Obolałymi od mrozu rękoma ściągnąłem prowizoryczna wędkę i wyciągnąłem z przerębla rybę nie dłuższą niż pół stopy. To nie mogło wystarczyć na posiłek dla nas, mogło jednak posłużyć jako nowa przynęta...

Kiedy zimno nam doskwiera,
Wokół pustka nas zabiera,
Głód nam patrzy prosto w oczy,
Użycz Panie nam swej mocy,
Niech twe sługi uniżone,
Zjedzą ryby wymarzone...


Mocne szarpnięcie wytrąciło mnie z równowagi, nogi straciły oparcie na śliskim podłożu i o mały włos nie wpadłem do przerębla. Reszta, najwidoczniej zauważywszy moje perypetie, rzuciła się z pomocą. Moi pozbawieni wiary towarzysze z początku myśleli, że udało mi się złowić nie lada glona, lecz nawet brak wiary, nie mógł przeciwstawić się faktom, glony nie ciągną i nie rzucają się z taką siłą!
----
Tego wieczora najedliśmy się do syta, a mięsa z prawie dwumetrowego Suma Bagiennego które jeszcze nam się ostało, starczy na podróż do samego Marienburga. Tak jak się spodziewałem, nie potrafili docenić łaski Pana, ale cóż można teraz na to poradzić? Z czasem zaczną rozumieć więcej.

*****

Siedziałem skulony, oparty o stojący za mną mój wysłużony plecak ze stelażem, który w tej chwili do ponad połowy zakopany był we śniegu. Nawałnica dopadła nas nad ranem i gdyby nie wydarzenia dnia wczorajszego, z pustymi brzuchami, nie mielibyśmy sił by się jej przeciwstawić. Patrzyłem przed siebie, prosto w spienioną powierzchnię morza. Fale zaciekle atakowały goły brzeg. W takich chwilach, nawet ja bywałem zaskoczony złożonością i nieprzewidywalnością naszej drogi jaką obrał dla nas Pan. Potrafiłem zrozumieć ślepotę innych ludzi, niezdolnych do ogarnięcia swym rozumem wszystkich konkluzji płynących z takiej refleksji. A może to tylko strach przed ubezwłasnowolnieniem, może po prostu boją się, myśląc, że akceptując to co nieuniknione staną się tylko marionetkami pozbawionymi możliwości decydowania? Lecz czy ja idąc ścieżkami mego Pana, pozbawiony jestem możliwości wyboru? Czy nie mogłem pójść do ognisk, zamiast iść w przeciwną stronę? Czy nie mogłem poprzestać na złowieniu kilku małych ryb? Czy nie mogłem wyruszyć przez zamieć na ślepo pokonując nieznane mi terytoria? Czy nie mogłem znaleźć innego sposobu niż siedzieć bezsilnie i obserwować morze w poszukiwaniu kutra wielorybników?
Powoli lecz nieubłaganie ciepło opuszczało każdy kawałek mego ciała, każdy prócz serca zamieszkałego przez gorący, nigdy nie gasnący płomień wiary, dający mi siłę i wskazujący drogę.
Kawałek zwalonego drzewa leżącego w wodzie, przez chwilę do złudzenia przypominał wynurzający się ogon wieloryba, by po chwili zniknąć pod natarczywie atakującymi go falami.
Już wiedziałem, że się nie pomyliłem, Pan widzi i czuwa nad tymi, którzy niezłomnie noszą go w swych sercach, statek miał przypłynąć...

Tyle ode mnie, teraz dzieło Antka:

Następnie przypłyną okręt. Galeon pod banderą Jałowej Krainy. Najpierw miała się rozpaczać jatka ponieważ uwaga załogi zwracana była wystrzałami ale w końcu jakoś się udało. Żeglarze zabrali drużynę do Marienburga za marne 5zk za osobę.

W Marienburgu większość drużyny udała się do świątyni Sigmara gdzie dzięki Zanderowi każdy otrzymał skromna kwaterę i wikt.
Vimes i Kirt poszli gdzie indziej.
I tyle.

Tak. To była dobra sesja. Co prawda nic się znowu nie działo, ale było nieźle, wczułem się, klimat był fajny.
Sul dobrze odgrywa kapłana. Podoba mi się to.
Jeżeli chcecie wiedzieć coś czego wiedzieć nie powinniście to powiem wam że ojciec Zander prawdopodobnie tym, ze wyruszyliście na trzęsawiska uratował wam skórę.

Następna sesja zaczęła się w domu u Valgaf ok. godziny 13.

Valgaf i Alexa, podobnie jak większość drużyny mieszka na Terenia mieszkalnym świątyni Sigmara.
Zaczęło im się nudzić. Jeszcze nigdy nie byli w Marienburgu.
Zwiedzali jego piękne małe uliczki pokryte kocimi łbami, podziwiali pomniki i posagi bóstw Starego Świata a w szczególności Maana oraz architekturę Marienburskich architektów.
Podziwiali również zaludnienie miasta. Bo jak w sumie na tak niewielkie powierzchni mieści się kilkanaście tysięcy osób, z czego połowa nawet tu nie mieszka, liczne garnizony straży i wojska, świątynie, doki z okrętami i barkami, magazyny, karczmy, tawerny, stajnie….itd…


Zwiedzali aż w końcu postanowili ze przydało by się w coś zaopatrzyć.
Tak wiec Alexa zakupiła sobie bat/bicz i zioła lecznicze i jeszcze jakieś inne.
A Valgaf zakupił sobie małego szczeniaczka, suczkę o brązowo białej maści którą ochrzcił dźwięcznym imieniem Kasandra. ( Musisz mi o niej często przypominać )

Następnie natrafili na karczmę „Wiedźma”
Ucieszyli się ze w końcu będą mieli okazje kogoś spalić.
Niestety. W środku zastali 6 łowców czarownic i karczmarza.
3 łowców siedziało przy jednym stoliku, 2 przy drugim i 1 łowca siedział sam.
Nasi Łowcy Czarownic podeszli do jednookiego barmana poznaczonego bliznami.
Później okazało się ze to były, emerytowany z powodu ciężkich ran Łowca Czarownic, który nie może już walczyć, wiec zbudował karczmę.
Specjalnie nazwał ją „Wiedźma” aby ściągać kamratów.
Karczmarz nazywa się Grunewald. Skądś zna Valgafa. Bardzo możliwe ze widział go jakieś 20 lat temu, gdy ten, jeszcze jako młody chłopak był sługą swojego pana.

Podeszli do tego jednego co siedział. Pogawędzili sobie, w tym czasie Kasandra psociła w najlepsze, ale nikt się tym nie przejmował.
Ten Łowca Czarownic to Almando. Odpływa następnego dnia do Albionu, aby odszukać jakiegoś chłopaka (lub jego zwłok)
I sobie gawędzili…


Grunewald powiedział ze chciałby aby nasi dzielni Łowcy sprawdzili pewną sprawe.
Ponoć kupiec i właściciel wielu magazynów z mięsem konserwuje swój towar spaczeniem. Ta informacja wydała się na początku podejrzana, ale w końcu zaufali Grunawaldowi.
Powiedział im jeszcze ze tą informacje dostał od jakiegoś łysego, grubego, niskiego człowieczka o przyjemnej twarzy. Ten wolał pozostać anonimowy, jednak Grunewald zdobył w jakiś sposób informacje o nim.
Donosicielem jest niejaki Romuald.
A właścicielem mięsnych magazynów i rzeźni Arkandan.
Ten z kolei jest wysoki o pociągłej twarzy.

Udali się wieczorem do sklepu z mięsem. Arkandan mieszka nad sklepem.
W sklepie była jakaś gruba baba. Sprzedawczyni. Sprzedała im spory kawał mięsa.
Później wieloma sposobami sprawdzali czy mięso nie jest spaczone.
Gotowanie, smażenie, duszenie na wolnym ogniu, przypalanie i inne zabiegi gastronomiczne nie przyniosły efekty.
Zbici z tropu udali się do „Wiedzmy” po pomoc Gunewalda.
On to polał mięsko płynem z jakiejś małej fiolki (płyn pochodzi ze specjalnej odmiany konopi lnianych występujących tylko na terenie Lustrii i wart jest 150zk. Czyli bardzo, bardzo dużo.)
Płyn ten nie wykrył śladów spaczenia w mięsie :-/

Czyli tam nie było. Ale Łowcom Czarownic cały czas coś nie pasowało.
Udali się wiec późnym wieczorem powrotem do sklepu, jednak po drodze, a właściwie naprzeciwko „mięsnego” odkryli karczmę „Pod ściętym łebkiem”
Poszli tam, ponieważ wiedzieli ze Kirt tam miał się zatrzymać, a może i Vimes.
W drzwiach minęli się z Kirtem, który prowadził pod rękoma dwie piękne panie niejasnego zawodu…
Vimes nie było. Ale był barman Krasnolud z którym sobie pogadali.
Krasnolud ten nazywa się Gran. Jest znajomym Arkandana. Od kilku lat kupuje u niego mięso. Sprawdził też na w razie czego mięso które zostało po próbach (sprawdzenie polegało na konsumpcji)
I rzeczywiście okazało się ze nie jest zatrute.
Zbici z tropu Łowcy postanowili szybko zakończyć sprawę. Nabrać nadziei we własne siły wiec zrobili to co robią w sumie najlepiej.
Przemoc.
Weszli do sklepu i spotkali znowu ta babeczkę (albo bąbę jak kto woli)
Powiedziała ze pana nie ma teraz , ale ze będzie jutro rano.
Arkandan nie był jednak potrzebny. Chcieli dostać się do magazynu.
Znowu ta sama odpowiedz.
Pan będzie jutro.
O cholera.
Valgaf przeszedł za ladę, kobietka wiedząc co się świeci złapała jakiś wielgaśny kawał mięsa i próbowała grzmotnąć nim Valgafa. Ten jednak w ostatniej chwili się uchylił i uderzył swoją pięścią kobietę w mordkę. Ta fiknęła i nakryła się nogami. Została przywiązana do taboretu.
Alexa przeszukiwała sklep i została z kobieta aby ją pilnować. Valgaf poszedł na górę do części mieszkalnej. Tam zapukał. Uchyliła drzwi jakaś kobieta i powiedziała ze męża teraz nie ma i ze będzie jutro. Jest teraz z kolegami na brydżu.
Nie chciała otworzyć. Łowca postanowił wyważyć drzwi swoją nogą, ale łańcuch który blokował drzwi był mocniejszy. I pomimo starań nie udało mu się ich wywalić.
Alexa usłyszawszy hałas z góry czym prędzej tam popędziła.
Dopiero jej udało się otworzyć drzwi. Po prostu przecięła swoim mieczem łańcuszek.
Kobieta była wystraszona. Nic nie wiedziała o działalności przestępczej męża.
Została…w sumie brutalnie została ogłuszona.
W drzwiach do sąsiedniego pokoju stanęła mała dziewczynka i pluszowym króliczkiem na rączkach (taka malutka i słodziutka) która widziała jak biją jej mame.
Potem przeciągnęli kobietę do tego pokoju i kazali zaopiekować się nią małej.
Sami przeszukali mieszkanie (niczego nie zabierając) w poszukiwaniu śladów i dowodów na konserwacje mięsa spaczeniem.
Nie znaleźli.
Co dalej robić?
Udali się do magazynu, który to znowu znajdował się z tyłu budynku. Tam stalowe wrota zabezpieczone trzema łańcuchami z wielkimi kłódkami broniły dostępu do chłodni.
Próby otwarcia kłódek spełzły na niczym. Zwróciły tylko uwagę ochroniarzy strzegących magazynu. Zaczęła się wymiana zdań. Potem ostra wymiana zdań.
Potem dołączyła straż. I bez walki się obeszło. Łowcy Czarownic wrócili do siebie. A właściwie do świątyni Sigmara. Było już po 18, czyli po wieczerzy, ale Albert był tak miły i zabezpieczył dla nich porcje.

Następnego dnia po porannych modłach postanowili udać się na „Plac Fali”
Tam podobno znajduje się kramik, sklepik właściwie Romualda. Tego który doniósł na Arkandana. (Arkandan swój sklep i mieszkanie ma na ulicy Livenstreet 8/3 )

Sklepi mieścił się w malutkiej uliczce. Miał malutki szyld. W środku było mało miejsca a wszystko było zagracone różnymi antykami, figurkami Arabskich wojowników, fajkami nargile, obrazami z różnych epok itd. Jednym słowem taki mały antykwariat.
Romuald zaczął opowiadać jakieś plotki ze niby niecały rok temu pewna kobieta, bardzo ważna kobieta, Maria, została zabita przez demona rozkoszy który wyszedł później z jej gardła. Maria była ponoć jedną z ważniejszych person w kulcie Jadeitowego Berła. Czyli kulcie wyznającym Slaanesha.
I kult ten zatruwa spaczeniem mięso a Arkandan jako ich wspólnik, lub może nawet wyznawca Slaanesha skrupulatnie im w tym pomaga.

Po tych informacjach trzeba było się udać powrotem do Arkandana. Tym razem już był. Domyślił się że to oni naszli poprzedniego dnia jego sklep i mieszkanie.
Nie podobało mu się to bardzo, ale cóż zrobić…
Z Łowcami Czarownic się nie dyskutuje…przynajmniej nie oficjalnie.
Zgodził się pokazać magazyn. Było tam dużo mięsa i jeszcze więcej klocków lodu.
Nie znaleźli niczego podejrzanego. W sumie nie wiedzieli jak wykryć spaczeń w mięsie bez tej tajemniczej fiolki Grunewalda, ale robili naprawdę dobre wrażenie.
Łowcom zaczynało już powoli coś świtać na temat tej sprawy. Spytali się Arkandana czy ma jeszcze gdzieś magazyn. Powiedział ze tak. Udali się do niego jego karetą.
W trakcie podróży Arkandan chciał wiedzieć o co dokładnie chodzi. Dlaczego go nachodzą i czego szukają. Powiedzieli mu dlaczego, ale nie zdradzili nazwiska.
Arkandan powiedział ze domyślał się ze prędzej czy później to nastąpi.
Przed wielką wojną miał sporą konkurencje, mały sklepik, mieszkanko podzielone było ścianą za którą był malutki magazyn. Ledwo wiązał koniec z końcem. Większość jego konkurentów skupowało mięso i żywca (żywe mięso) z Imperium.
On nie miał takich znajomości na terenie cesarstwa. Kupował za to mięso, droższe, z Albionu i Bretonni.
Powoli się na tym rujnował, konkurenci się z niego śmieli. Ale ktoś mu kiedyś powiedział aby był konsekwentny w tym co robi, dlatego nie zmienił dostawców.
Wojna rozgorzała. Imperium nie mogło już sprzedawać mięsa do Marienburga.
Jego konkurenci potracili na tym fortuny, a on zarobił z dnia na dzień.
W ciągu zaledwie miesiąca kupił dom i piętrem i magazyn.
W ciągu następnego stać go było na wynajęcie czterech magazynów i ochrony. W ciągu pół roku został monopolista na mięso.
Teraz już jego konkurenci też znaleźli nowe dostawy, ale on wciąż ma największe zyski.
Konkurencja nasłała na niego Łowców aby Ci go zrujnowali.

Valgaf i Alexa nie sprawdzali już drugiego magazynu.
Udali się od razu do sklepiku Romualda. Wygonili jakiegoś klienta, który był bardzo zadowolony, bo nie musiał zapłacić za towar. Zamknęli pomieszczenie.
Zaczęli przesłuchiwać Romualda i niszczyć mu wnętrze.
Alexa spytała grzecznie, co chce aby mu zbić. Romuald wystawił swoje zęby.
W sumie lepiej stracić zęby niż zabytkową Kitajką wazę z XII wieku.
Romuald coś bełkotał jednak był zbyt wystraszony żeby można go było łatwo zrozumieć.
Podpalili antykwariat, a Romualda oddali silnemu ramieniu sprawiedliwości.
Romuald został oskarżony o sprzedawanie niebezpiecznych i być może zaklętych przedmiotów bez licencji oraz za fałszywe poświadczenie o przestępstwie.
Grozi mu wieloletnie więzienie, lub jeżeli sad uzna ze oświadczenie na temat spaczenia i wysługiwanie się Łowcami Czarownic to poważne przestępstwo może mu grozić nawet śmierć przez powieszenie.
No chyba ze Łowcy Czarownic którzy na pewno zainteresują się taka sprawą odnajdą ślady mutacji. Wtedy zostanie powtórnie przesłuchany i prawdopodobnie spalony na stosie.


I tyle z sesji. Podobało mi się. Wczułem się jak diabli. Naprawdę. A i wam szło bardzo dobrze. Myśleliście, może nie zawsze najlepiej, ale jednak.
Jesteście brutalni. W sumie nie popieram tego, ale rozumiem że tak działają Łowcy Czarownic. Właściwie sa z tego sławni.
Dlatego nikt ich nie lubi.


I tak jak było mówiene, chciałbym aby każdy z was wypowiedział sie na temat sesji, oraz sesji na której nie uczestniczył w tym przypadku.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
Valgaf
Gwardzista



Dołączył: 05 Paź 2006
Posty: 108
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Zaświaty

PostWysłany: Śro 21:26, 10 Sty 2007    Temat postu:

+ Za fabule i ogolnie Very Happy
- za nasze rozkojarzenie Razz

Ogolnie to fajnie bylo,oby wiecej


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
Villu
Łowca Czarownic



Dołączył: 09 Paź 2006
Posty: 141
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z pustyni chaosu?

PostWysłany: Czw 23:24, 11 Sty 2007    Temat postu:

Ogólnie nawet nawet podobało mi się na 2 nie mogłem pojechać cóż życie nie... Ale jest lepiej niż było tak trzymaj...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Prywatne forum WFRP Strona Główna -> Droga Sigmara Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
BBTech Template by © 2003-04 MDesign
Regulamin